Na tym blogu pisałem już m.in. o płciach przy tworzeniupostaci w RPG, więc dzisiaj poruszę inny temat, który mnie trapi przy tego typu
produkcjach – klasy. Myślę, że fani RPG-ów mnie zrozumieją ;). Te, jak wiadomo,
dzielą się z grubsza na trzy typy: ciężko opancerzonego wojownika,
średniozbrojnego łotrzyka/łucznika oraz odzianego w szmaty [skreślić] szaty
maga/kapłana. Pojawiają się, oczywiście, wariancje na ich temat, ale taki
podział zawsze się pojawia.
Nie będę ich po kolei omawiał, bo chyba nie ma to sensu na
Forum czasopisma o grach komputerowych, prawda :)? Zajmę się czymś zupełnie
innym – marudzeniem na nie ;P. Wiecie, że to lubię :).
Ściślej pisząc, będę marudził na klasy, które wybieram
praktycznie zawsze – mianowicie wszelkie „dystansowe”. W każdym (MMO)RPG-u mój
wybór (o ile takowy istnieje, rzecz jasna) pada na jakiegoś łucznika lub maga.
Dlaczego? Ponieważ wolę trzymać się na dystans od wrogów, a tylko takie klasy
dają mi taką możliwość.
I tak, w Dragon Age
Inkwizycji na trzy klasy, którymi
ukończyłem grę dwie były łuczniczkami (elfka i człowiek), a jedna - maginią
(człowiek). Oczywiście, próbowałem grać wojownikiem, ale z miernym skutkiem, bo
po dłuższej chwili przełączałem się na „dystansowego” członka drużyny. Nigdy
też nie testowałem łotrzyka-złodzieja, bo skradać się też nie lubię ;).
Z kolei w takim WoWie
moim mainem jest BM Hunter (co ciekawe – mężczyzna), a altami Druid Balance,
Shadow Priest i Arcane Mage - czyli żadnej klasy melee, choć próbowałem nimi
grać… (przyznać tu jednak muszę, że Demon Hunter mnie nieco przekonał :)).
O ile jednak w takich grach nie ma problemu z moim wyborem
(choć w Inkwizycji uzbrojenia dla łuczników jak na lekarstwo…), tak w innych
grach aspekt walki na dystans… powiedzmy,
że jest bardzo marny.
Pomijam tu, oczywiście, Wiedźmina
3, gdzie kusza została dorzucona lekko na siłę – choć ma swoje zastosowania
:). Chodzi mi o gry typu Skyrim,
gdzie łuki jest dosyć słabą drogą – przynajmniej moim zdaniem. Ot, wystrzelę w
przeciwnika grad strzał, a on nadal idzie. Zrozumiałbym, gdyby był w zbroi –
ale odziany w jakieś skóry? W dodatku z czterema-pięcioma strzałami w głowie?
[mcz]Albo w kolanie. No bez przesady.
Rzecz jasna, inne gry są pod tym względem bardziej
zbalansowane. W takim Gothic 3
świetnie walczyło mi się na dystans – z silniejszymi łukami żaden podrzędny ork
nie był straszny. Podobnie było, oczywiście, w „jedynce” i „dwójce” – choć
akurat w G2 wolałem grać Magiem Ognia. Czyli też dystansowcem.
Niemniej jednak za każdym razem czułem się jakoś… hmmm…
olewany, gdy grałem łucznikiem lub magiem. Nie mówię tu już nawet o sile ognia
czy konieczności krycia się za wojownikami (bo to oczywistość), lecz o
sprzęcie. W Inkwizycji za każdym
razem marudziłem na fakt, że łuk ma tylko jedno miejsce na ulepszenie, gdy
pozostałe miały po dwa. Również nowy sprzęt jakby rzadziej mi się trafiał, więc
dochodziło do sytuacji, gdy spośród wszystkich moich towarzyszy – tych w
drużynie i tych poza nią – łotrzyki (w tym ja) mieli najsłabszy sprzęt…
Dobra, pomarudziłem, ale tak mi się jakoś dzisiaj zebrało
:). Do zobaczenia za tydzień! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz