Poznajcie Stanley’a. Stanley od zawsze marzył, by zostać
kimś ważnym, ale był na to zbyt głupi i został nikomu nieznanym z imienia
strażnikiem w mieście Khorinis. Zwierzchnicy przydzielili mu wyjątkowo proste
zadanie – kazali mu stać przed główną bramą i kazać spadać każdemu, kto nie
posiadał ważnego glejtu. Coś, co średnio rozgarniętemu dziecku nie sprawiłoby
problemu, dla Stanley’a było nielichym wyzwaniem intelektualnym. Stał więc tak
sobie dzień w dzień i wpuszczał tylko znanych sobie z imienia rolników z
pobliskiej farmy.
Aż pewnego słonecznego dnia podszedł do niego nieznajomy
ubrany w strój farmera. Z początku Stanley’owi wydało się to podejrzane, ale przybysz
wmówił mu (co nie jest trudne, gdy ma się IQ upośledzonej rozwielitki), że jest
rolnikiem i idzie do kowala. Dla prostego umysłu Stanley’a równanie: nieznajoma
twarz*(kowal+strój farmera) ^brak glejtu było zbyt trudne i nakazał reszcie
ciała pozwolić nieznajomemu wejść. Ten jednak, zamiast dumnie przekroczyć
bramę, odwrócił się na pięcie i po chwili wszedł bez stroju, co wypełnionej zapewne
powietrzem głowie naszego strażnika nie wydało się dziwne, bo niby czemu?
Przecież po chwili liczba wpuszczonych „rolników” się zgodziła (choć tutaj
równanie było jeszcze trudniejsze, bo nieznajoma twarz*(kowal+strój
farmera+opaska na oku) ^brak glejtu).
Jego przełożeni nie byli jednak zachwyceni i przenieśli Stanley’a
do koszar, by nie narobił więcej problemów. Jednak i tam znalazł na to sposób –
oto facet ubrany w szatę Maga Ognia podbiegł do lorda Andre i szturchnął go
pięścią. Tutaj iloraz inteligencji wszystkich strażników (pierwszy znany
ludzkości ujemny, warto dodać) podjął boleśnie prostą decyzję – trzeba zabić
lorda Andre…
Po tych przygodach Stanley’a wyrzucono ze służby, więc
wyruszył w świat… Tak trafił do Cesarskiego Miasta, gdzie, po zdaniu stosownego
testu (popełnił trzy błędy ortograficzne we własnym imieniu) ponownie został
strażnikiem. Jego doświadczenie pozwoliło mu zostać od razu wysłanym na ulicę
tego wielkiego miasta. Szybko odniósł sukces – aresztował kobietę, która
przypadkowo podniosła nie swoje jabłko w sklepie. Potem jednak wszystko wróciło
na stare tory – do tego stopnia, że nawet nie zwrócił uwagi, ze ktoś zabił
jednego z jego przełożonych, bo co go to obchodziło? Czy kiedykolwiek ktoś z
góry zwrócił na niego uwagę? No, tym razem mu się udało – kolejny „wilczy
bilet”. Po tych przygodach Stanley odwiesił swój hełm na kołek (nie trafił) i
oddał się innym zajęciom, które nie wymagały aż takiego myślenia.
Nieszczęśliwie (dla IQ NPCów) Stanley dorobił się dzieci
(bogowie wiedzą w jaki sposób…), one swoich pociech, aż wreszcie pojawił się
Stanley jr, który poszedł w ślady swojego przodka i również został strażnikiem.
W Windhelm. Praca jak praca – patrolowanie… pardon – łażenie po mieście i od
czasu do czasu powrót do koszar. Banał. Prosty umysł Stanley’a jra ledwie to
ogarniał, ale dawał radę. Nie przejmował się nawet plotkami o Rzeźniku, bo co
go to w sumie obchodziło. On tu był Strażnikiem.
Pewnego dnia jednak zamordowano kolejną kobietę i zarządca
poprosił o pomoc osobę, o której mówiono, że umie pokonać smoki. Jednak
Stanley’a jr. niewiele to obchodziło, gdy okładał Dragonborna mieczem w czasie,
gdy ten gonił jakiegoś obywatela. Fakt, że ten obywatel chwilę wcześniej chciał
zabić jakąś kobietę zdołał ominąć umysł Stanley’a jr. o jakieś… trzysta punktów
IQ.
Niedługo później Stanley jr, odznaczony przez jarla orderem
Wybitnej Głupoty na Rzecz Mieszkańców, zginął bezpotomnie (łaska boska) podczas
oblężenia miasta przez Legion. Nawet nam go nie żal, prawda?
Nie był on jednak ostatnim z rodu Stanley’ów, oj nie. Jeden
z potomków „oryginalnego” - Ley ibn Stan – żył już w innym świecie: ściślej
mówiąc w XII wiecznej Jerozolimie. Po serii ataków na możnych tych krain Ley
ibn Stan został wcielony w szeregi żołnierzy pilnujących miasta. Szczęśliwie,
wzorem swoich krewnych, jego umysł nie miał ani grama inteligencji, co
pozwoliło mu na przeoczenie faktu, że facet w białej szacie, obwieszony bronią
zniknął w polu widzenia i z całą pewnością nie siedzi na ławce między dwoma
zwykłymi obywatelami. Co to to nie, Ley ibn Stan był wystarczająco durny, by o
tym wiedzieć.
Niedługo później Ley ibn Stan dostał łuk do ręki i kazano mu
patrolować dachy, Jednakże, w obliczu wroga, skomplikowana i trudna w obsłudze
broń szybko została przez niego wyrzucona na rzecz typowej broni każdego
osobnika z IQ poniżej dwa – kamieni. Tu jednak należy Ley ibn Stana pochwalić –
rzucał nimi jak zawodowiec.
Co ciekawe, także Ley ibn Stan doczekał się potomstwa, które
jednak bardzo długo czekało na powrót do zawodu. Ostatecznie Stan Ley został
policjantem i przysiągł pilnować City of Lost Heaven przed działaniami mafii.
Jego kariera zakończyła się dość szybko – podczas pościgu między dwoma
rywalizującymi ze sobą Rodzinami, zatrzymał jednego z gangsterów za przejazd na
czerwonym świetle i wlepił mu mandat. Zdezorientowany mafiozo mandat zapłacił,
a jego kumpel w tym czasie zabił ścigających ich bandziorów.
Po latach banicji i wciąż spadającym IQ uniemożliwiającym
spłodzenie potomstwa, ostatecznie linia Ley ibn Stana praktycznie wygasła.
Ostatnim jego potomkiem był Stan del Ley, policjant pracujący w stanie San
Andreas. Zgodnie z tradycją rodzinną – był najgłupszą żyjącą istotą,
zmniejszająca IQ populacji NPCów o jakieś 3/4. Szczęśliwie, dla całego
społeczeństwa, Stan del Ley zginął na służbie, gdy razem z innymi kolegami
próbował zabić tego faceta, co stał na dachu i strzelał do wszystkich. Przez
„próbował” należy rozumieć taktykę „kupą mości panowie” polegającą na
wchodzeniu po wąskich schodach na dach i ginięciu od kul napastnika. Jeszcze
szczęśliwej dla społeczeństwa - Stan del Ley nie posiadał rodziny, więc
oszczędzono na rencie.
Kończąc ten wpis, należy jeszcze zwrócić uwagę na szefa
policji w nieznanym z nazwy mieście. Komisarz Stanley Stanley (nie rodzina)
zawsze bacznie przygląda się rozmieszczonym przez burmistrza posterunkom i
wytycza ich strefy wpływów. Niby nic szczególnego, ale czasami trafi się dom
poza zasięgiem „prawa” i komisarz zabrania tam jeździć jednostkom choćby
niewiadomo co się działo.
Opowieść oparta na faktach autentycznych. Wszelkie
nawiązania do prawdziwych osób są przypadkowe.
PS. Mam nadzieję, że wszyscy realni policjanci nie wzięli
tego do siebie ;).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz