Blog traktuje o grach i kwestiach okołogrowych (choć nie tylko). "Głównym daniem" są interesujące treści o elektronicznej rozrywce znalezione w książkach naukowych lub w Sieci.
Przytaczane fragmenty książek należą do ich prawnych właścicieli i zostały wykorzystane wg prawa cytatu (art.29 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych).
Blog ma charakter rozrywkowy i nie ma na celu ośmieszenia lub obrażenia jakiejkolwiek osoby.
Dzisiaj będzie krótko, ponieważ na tegorocznych targach nie
było zbyt wiele gier dla mnie. Zacznę od mojego największego oczekiwania.
Mafia 3 wydaje mi się najciekawszą grą, która wyjdzie
jeszcze w tym roku. Wprawdzie niepokoi mnie, że główny bohater przypomina z
wyglądu Franklina z GTA 5 (ale na sterydach :P), ale sam koncept zdobywania
wpływów jest bardzo ciekawy. Do tego Vito Scaletta (któremu pewnie będę dawał
największe wpływy :D) i ciekawe miasto do zwiedzenia. Oby sama gra nie okazała się
tylko „przyzwoitą”, jak druga część cyklu.
Drugą grą, na którą czekam, jest Mount and Blade 2. Jestem
fanem serii, nie grałem tylko w Ogniem i Mieczem, więc rozbudowane oblężenia
zrobiły na mnie pozytywne wrażenie. Mam nadzieję (bo nie widziałem jeszcze
takiej informacji), że, podobnie jak w Warband, będę mógł stworzyć i zarządzać
własnym królestwem. Obawiam się też, że gra wyjdzie dopiero w 2017…
Trzecią grą, o której musze wspomnieć, jest Gwint. Nie wiem
czy stanie w szranki z Hearthstonem (którego porzuciłem wieki temu), ale po
rozegraniu wielu partii w grze i w rzeczywistości (ze znajomym) liczę na
przyzwoitą karciankę z rozbudowanym trybem dla „samotników”.
Z kolei mam mieszane uczucia co do Battlefield 1. O ile
teatr działań – I Wojna Światowa – jest bardzo ciekawy, tak obawiam się, że
ponownie DICE postawi na tryb multi, czyli nie dla mnie. A szkoda. Dodatkowo
efekt popsuła zapowiedź wydania kampanii francuskiej – czyli w sumie jednej z
najważniejszych w Wielkiej Wojnie - w DLC. Pewnie słono płatnym, znając EA
(vide DLC do Inkwizycji :O).
A Wy jakie macie odczucia po E3? Piszcie w komentarzach J.
Czekając na „Krew i wino” postanowiłem zapoznać się z inną
znaną gra RPG. Wybór padł na trzecią część serii „Dragon Age”, czyli
„Inkwizycję”.
Jako, że nie grałem w poprzedniczki (choć na Originie mam
Początek – trochę w niego pograłem, ale nigdy nie skończyłem) nie mam
możliwości powiedzieć czy to najlepsza część czy najgorsza (jak sugerują
niektórzy internauci).
Przepraszam za brak screenów ;).
O jednej takiej, co
miała znamię
Na samym początku gra pozwoliła mi na wybór klasy i rasy
postaci. Do wyboru z tych pierwszych jest Wojownik, Łotrzyk i Mag, a z drugich
– człowiek, elf, krasnolud i qunari Jako, że uwielbiam walkę na dystans, wybór
szybko padł na Łotrzyka-Łucznika. A jak łucznik – to tylko elf. No, a dla mnie
„długouchy” musi być płci żeńskiej. Dlatego będę w tekście używał tytułu
„Inkwizytorka” (zresztą, z tego, co wiem, według lore bohaterką jest kobieta
człowiek łotrzyk).
Po długim czasie tworzenia (kreator jest całkiem przyjemny) rozpocząłem
grę blondwłosą i zielonooką Dalijką (elfką) o ciut zbyt dużym nosie. Wygląd
można później poprawić dzięki jednemu z darmowych DLC, ale nie widziałem takiej
potrzeby.
Ogromnym plusem wyboru elfa było gorsze traktowanie mnie
przez ludzi (jakaś szlachcianka nazwała lady Gvaellię Levellan „królikiem”!) i
mogłem wykazać, że jestem lepszy od krótkouchów ;). Ech, jak mi tego brakowało
w Skyrim…
Podobnie, jak w Początku, na eksplorację całkiem sporego
świata zabieramy trzy osoby do drużyny. Na początek wybór towarzyszy jest
ograniczony, ale później ich liczba się powiększa.
Choć w moim przypadku 3/4 czasu gry spędziłem w tym samym
ustawieniu „święta trójca”, czyli tank (wojownik z tarczą), dps (ja+wojowniczka
z dwuręczną bronią) i healer (mag), z tymi samymi towarzyszami. Innych
zabierałem tylko, gdy wykonywałem ich questy (ogólnie nazwane „Wewnętrzny krąg”)
lub chciałem sprawdzić jak sobie poradzą.
Nie jestem do końca przekonany do ograniczenia ilości
umiejętności na pasku do ośmiu. Cóż, nie byłoby tak źle, gdyby nie fakt, że co
poziom dostaje się punkt do atrybutów – kończąc grę na 21 lvl miałem dwie niewykorzystane
umiejętności, bo inaczej nie mógłbym się dostać do umiejętności pasywnych.
Inkwizytorując
Jak sam tytuł wskazuje, Inkwizytorka przewodzi Inkwizycji.
Możemy więc kierować poczynaniami naszej organizacji (w pewnym stopniu,
oczywiście) z pomocą doradców – dowódcy wojsk Cullena „Kędziorka”,
szpiegmistrzyni Leliany oraz dyplomatki Józefiny. Zarządzanie odbywa się
poprzez stół narad w sali narad. Możemy stamtąd rozwijać Inkwizycję przy pomocy
„Profitów” oraz wysyłać swoich ludzi (nakazując to doradcom) na operacje.
Pomysł przypomina wysyłanie misji z garnizonu w WoW. Tyle, że to nie MMO i nie
ma abonamentu. A i garnizon… to znaczy twierdza dużo ładniejsza.
Ogromną wadą są za to czasy trwania tych operacji – od kilku
minut do kilkunastu godzin! Najdłuższa zajęła moim ludziom 21 godzin! To lekka
przesada, moim zdaniem. Dlaczego w grze singleplayer mam czekać cały dzień aż
moi ludzie skądś wrócą? Powinno to zajmować maksymalnie 2, góra 3, godziny.
Totalny bezsens.
Wspomniałem o Profitach. Te dzielą się na cztery… „drzewka”
(?) umiejętności. Wojsko, Tajemnice, Znajomości i Inkwizycję. Tak naprawdę
opłaca się rozwijać po trochu każdego [spoiler!](i zacząć od Tajemnic, by móc dowolnym
Łotrzykiem otwierać wszystkie zamki).
Władanie Inkwizycją to także polityka. Można więc zjednywać
sobie nowych przyjaciół czy rozbijać mariaże między rodami. A także werbować
agentów i wybrać między Magami a Templariuszami w ramach wątku głównego.
Inkwizytorka Levellan wydała także kilka wyroków (w tym na trupa – i to nie
przez błąd w grze :D). Zwieńczeniem był bal u Cesarzowej Orlais, na którym też
trzeba było pouprawiać trochę polityki.
Dodatkowo pojawiła się możliwość rozbudowania głównej
twierdzy i zdobycia trzech pomniejszych. A także wybór draperii, okien, łóżka,
wystroju i tronu (na którym siada się bardzo rzadko, a szkoda). Czyli wszystko
to, co lubię w grach.
„Koryfagas”
Naszym głównym antagonistą jest Koryfeusz (ilekroć się
pojawiał nazywałem go „paskudną mordą”), który chce zostać bogiem czy coś tam
(trochę się w pewny momencie pogubiłem…). Nieważne, grunt, że to jego ma
powstrzymać Inkwizycja.
Oczywiście, najpierw trzeba mu rozbić armię i zrobić mnóstwo
zadań, by wreszcie drania ubić. [spoiler] W przypadku lady Levellan, Koryfeusz
miał do dyspozycji armię Czerwonych Templariuszy.
Muszę przyznać, że walka z nim była nudna i całkiem
przewidywalna. Nie spodziewałem się fajerwerków, ale już moim zdaniem Eredin z
Wiedźmina 3 był lepszy. Trochę się zawiodłem, szczególnie, że walka z jednym z
jego podwładnych była o tyle ciekawa, że mogłem się do niej przygotować [spoiler!] (aż się uśmiechnąłem, gdy zniszczyłem mu tę bajerancką zbroję
jedną opcją dialogową).
Dźwiękuję
Ku mojemu zadowoleniu, DAI nie doczekało się polskiego
dubbingu. Dzięki temu mogłem posłuchać oryginalnych angielskich głosów. I
dobrze.
Angielski Józefiny i innych Orlaisiańczyków (tak to się
odmienia?) z charakterystycznym francuskim akcentem sprawił, że chciałem im dać
bagietkę i żabie udka. Bardzo dobrze wypadły też głosy innych postaci, choć mam
zarzut do twórców napisów (nie wiem czy tylko w polskiej wersji tak jest) – pieśni bardki (nota bene – genialne!) mają
zepsute napisy – albo się nie pojawiają albo są mocno opóźnione. Nie wiem jak
było w oryginale, ale te utwory nie są na tyle szybkie, by nie nadążać z
napisami:
Tło muzyczne mi się podobało bo go nie dostrzegałem. Czyli
pasowało do gry, więc plus.
Ty idioto!
Okrzyk ze śródtytułu bardzo często towarzyszył mi w czasie
rozgrywki. Niestety, nasi towarzysze niekiedy zachowują się idiotycznie.
Pamiętam, jak w czasie walki zauważyłem, że moja drużyna
strasznie ginie, ale tank miał pełne życie. Jak się na niego przełączyłem to
się okazało, że ten kretyn zatrzymał się nad drabiną i kontemplował nad sensem
jej istnienia. Co gorsze/lepsze (trudno określić) po zmianie postaci reszta
teleportowała się do niego w tajemniczy sposób. Przeciwnicy zaś grzecznie
poczekali aż wrócę w pełnym składzie.
Towarzyszący mi NPCe potrafili także olać tłukącego mnie
wroga. Nie wiem czemu – z rozkazu przerwania walki korzystałem bardzo rzadko.
Ot, uznawali, że sobie poradzę. Pół biedy, jeśli był to jeden ćwok. Ale jak
oblazło mnie trzech? Dobrze, że szybko wyczułem łucznika i potrafiłem uciec.
Inna dziwna postać pojawiła się w twierdzy Inkwizycji. Była
to strażniczka stojąca na murach, która z uporem maniaka próbowała wyjść z
twierdzy... czy raczej wyskoczyć! Na szczęście postawiona tam była jakaś
niewidzialna ściana, bo inaczej miałbym samobójczynię wśród swoich.
Przeciwnicy też czasem zachowują się jak idioci. Niekiedy
stoją jak kołki, gdy ich kumple giną, innym razem biegają w kółko. Jednak
miałem wrażenie, że ogólnie zachowują się dość sensownie – atakując najpierw
mnie. Takie życie Inkwizytorki.
You have my sword. And my… ???
Jak wspomniałem na początku grałem Łuczniczką. Niestety, gra
strasznie nie lubi mojej klasy i nowe uzbrojenie otrzymywałem bardzo rzadko.
Rozumiem, że moich kompanów też muszę uzbroić, ale mi też
przydałby się nowy łuk i zbroja. A tu co? Albo niepasująca zbroja albo za
słaba. W pewnym momencie miałem tonę lekkich i ciężkich zbroi a średnich zero.
To samo z bronią – nowy łuk zdobywałem najczęściej gdy udało
mi się go stworzyć (swoja drogą – crafting jest nieźle przemyślany i można
nazywać swoje uzbrojenie, podobnie jak w Skyrim). W przeciwnym razie ganiałem z
jakimś „śmieciem” w porównaniu z bronią moich towarzyszy. I to niby ma być
Inkwizytorka, która uratuje świat? Niby czym? Ten aspekt mnie mocno zawiódł.
Z uzbrojeniem wiąże się w Inkwizycji także inny aspekt –
ulepszanie go. Prawie każdy przedmiot ma gniazda do ulepszeń – w przypadku
zbroi są to nogawice i rękawice, a przy broni zależy to od typu – mój łuk miał
tylko jedno takie miejsce – na uchwyt. Ulepszenia można znaleźć, stworzyć lub
wyjąć ze znalezionych przedmiotów. Dodatkowo każda broń ma miejsce na runę,
której nie da się usunąć nie niszcząc jej.
Podsumowanie
Właściwie nie wiem jaka ocena byłaby najsprawiedliwsza.
Grało mi się świetnie (Geralt musiał stać cierpliwie w kolejce, z Krwią i
Winem, aż skończę), podobały mi się wybory i ogólny klimat bycia Inkwizytorką.
Z drugiej strony błędy irytowały i gra na każdym kroku pokazywała „to tylko zabawa!”.
I ten totalnie zbędny widok taktyczny (serio – czemu on służy?). Dlatego
uważam, że najsprawiedliwszą oceną będzie 4+/6.
Dzisiaj będzie wyjątkowo krótko, bowiem kwestia, którą chce
poruszyć sama w sobie jest niezbyt wielka. Mianowicie, jest pewien element w
grach, który uwielbiam, choć ludzie piszą, że to „dla gupich Amerykanów”.
Housing, bo o nim mowa, jest dla mnie jednym z ciekawszych
aspektów współczesnych gier. I nie mam tu na myśli Simsów (kiedyś próbowałem…
to nie dla mnie), lecz RPGi.
Możliwość zdobycia miejsca, które mój bohater nazwie domem
jest dla mnie bardzo ważną częścią wczuwania się. O ile jednak taki Geralt nie
potrzebował stałego „meldunku” (choć winnica wygląda obiecująco i czekam aż
wreszcie dobiję do niej), tak już zarabiający krocie Dovahkiin mieszkający w
jakiejś karczmie wywoływał u mnie efekt „ale dlaczego?”.
I tym sposobem polubiłem zarówno podstawowe domy w Skyrim (i
Oblivion), jak również możliwość rozbudowy z Hearthfire i rozmaitych modów. Ja
to po prostu uwielbiam!
Dlatego, gdy zobaczyłem domek i możliwości jakie daje w
WildStar szybko przekonałem się do tego MMORPGa. Niestety, odstraszył mnie
system walki, ale wciąż lekko mnie ciągnie do zabawy z ustawianiem wirtualnych
mebli i czego tam.
Z drugiej strony medalu jest World of Warcraft i niesławne
garnizony z Warlords of Draenor. Cóż, o ile sam koncept bardzo mi się spodobał,
tak już wykonanie było beznadziejne. No bez jaj – nie ma tam nawet miejsca, by
dowódca garnizonu (czyli ja) położył się spać! Po całym dniu walki z jakimiś
brudasami nie mam nawet miejsca do spania! Serio, Blizzardzie?
Wracając do zwykłych RPG-ów – bardzo spodobała mi się
Podniebna Twierdza w Dragon Age Inkwizycja (recenzja za tydzień :D), którą nie
dość, że mogłem lekko rozbudować, to jeszcze dostosowywać. Dla mnie żyć-nie
umierać :D.
A Wy co sądzicie o housingu w grach – to dobry pomysł czy
beznadziejny zapychacz? I jaki był Wasz ulubiony dom w grach? Mój to, póki co
(nie widziałem jeszcze winnicy z Wiedźmina 3 :P), wspomniana wyżej twierdza.