Dokładnie trzynaście dni temu zakończył się jedyny serial,
który (premierowo) oglądałem – Dragon
Ball Super. Ponad rok temu (!) pisałem Wam o moich wrażeniach (link wrzucę, jak mi bloga na Forum Actionum odblokują), więc nadszedł czas napisać o moich przemyśleniach dotyczących ostatniej
sagi i serii jako całości.
Zanim zacznę to muszę Was ostrzec – będzie trochę spoilerów. Dodatkowo, wykorzystane w tekście grafiki pochodzą ze strony dragonball.wikia.com
oraz jbzdy.pl :).
Już na początku muszę przyznać, że „Universal Survival Saga”
– najdłuższa w historii DB, bo licząca 54 odcinki – była jednocześnie najlepsza
w całym Super. Ale po kolei.
Postacie
Gdy tylko zapowiedziano ten „arc” spodziewałem się, że
zobaczę całe spektrum nowych postaci i nie zawiodłem się. Zacznę jednak od
naszych bohaterów. Przede wszystkim zupełnie nie rozumiem jednego zabiegu,
który w Super już się pojawił –
przesadne wzmocnienie Master Roshi’ego. Wiem, że w pierwszym DB był bardzo
silny, ale przy postaciach osiągających moc bogów? Serio, panie Toriyama? Tyle
dobrze, że w czasie Turnieju „Genialny Żółw” bardziej polegał na sprycie niż
walce wykorzystując m.in. Mafubę, czy pokonując „humorystycznie” (a raczej –
ciut zboczenie, co jest normalne dla tej postaci ;)) jedną z przeciwniczek. Ale
ogólnie, werbowanie go do turnieju nie miało najmniejszego sensu.
Co innego Frieza, który miał swoje momenty w tej sadze, choć
znowu - spodziewałem się, że będzie
gorszy. Tymczasem poza kilkoma zagrywkami w jego stylu (pastwienie się nad
przeciwnikiem zmuszając go do samoeliminacji czy naigrywanie się z Frosta)
raczej stał na uboczu i przez większość czasu nie robił nic.
O niektórych pozostałych postaciach i ich mocach napiszę
później.
Przechodząc do nowych bohaterów – całkowicie rozczarował
mnie Jiren, czyli najsilniejszy wojownik na arenie. No serio, rozumiem, że
Toriyama chciał pokazać „postać tak silną, że boją się jej bogowie
zniszczenia”, ale chyba trochę przesadził. Szczególnie, że właściwie niewiele
wiemy o samym Jirenie, poza tym, że ktoś zabił jego kogoś tam i on jest przez
to zły i w sumie to chce być tylko silny. No bez jaj.
Co innego dwie pierwsze kobiety rasy Saiyan pokazane w serii
– czyli Caulifla i Kale, które szybko stały się moimi ulubionymi postaciami w Super. O ile jednak Kale była właściwie
jedynie kanonicznym Brolym (przynajmniej dowiedziałem się, że jarmuż
(kale) i brokuły (broccoli) pochodzą z tej samej rodziny roślin - Brassica oleracea, zawsze coś
;)), tak Cauliflę nazywałem „Vegetą w spódnicy” ze względu na jej zachowanie.
Dodatkowo, to właśnie ona jako pierwsza stała się Super Saiyanką (kanonicznie),
więc tu też dla niej plus. Fajnie też, że obie się scaliły przez Potarę,
tworząc Keflę (która jednak nie była aż tak ciekawa, jak może się wydawać).
Odnośnie reszty nowych postaci… nie bardzo mam co o nich
napisać, bo większością się nie przejmowałem ani trochę. Ot, jacyś tam biegają,
coś tam robią, ale w sumie to nie mają żadnego znaczenia. Nawet Ribrianne
okazała się tak nudna, że nawet nie zawracałem sobie głowy tym, co robi.
Warto tu jednak wspomnieć o bogach zniszczenia, którzy
zostali pokazani w całej okazałości. Najlepiej (poza naszym Beerusem, rzecz
jasna) wyglądała Helles (którą nazywałem Kleopatrą), Belmod (Joker ;)) oraz
Iwne (ten śmieszny mały brodacz). Reszta była tylko zapychaczami.
Fabuła
Ogólnie, założenia tej sagi były dość proste – Zeno się
nudzili i, za namową Goku, zorganizowali turniej, w którym nagrodą, poza
Boskimi Smoczymi Kulami (czy jak je tam nazwać po polsku) było przetrwanie.
Wydaje się super, szczególnie patrząc na dotychczasowe zachowanie obu
„wszech-bogów”.
Szkoda tylko, że zakończenie serii było strasznie
przewidywalne. Ale to dobrze, choć lekko się zawiodłem – szczególnie brak Vegito/Gogety. Szkoda, liczyłem, że ostateczna walka rozegra
się właśnie między którąś z fuzji Goku i Vegety a Jirenem. Tak się jednak nie stało.
Oczywiście, jak to w Dragon Ballu, nie zabrakło dziur
fabularnych. Ale nie wiem czy jest sens się w nie zagłębiać – w końcu za to też
kochamy ten serial, prawda? :)
„Ga ga ga ga gachida ze…”
Na koniec zostawiłem sobie nowe umiejętności i moce pokazane
w serii. Zacznę ponownie od zawodu – czemu Gohan jest taki słaby? Rozumiem, że
jego Unlocked Potential jest już trochę słaby, ale żeby obrywał praktycznie od
każdego? No bez żartów.
Inną kwestią jest dziwaczne skalowanie mocy postaci. Zdaję
sobie sprawę, że to wszystko na potrzeby serialu, ale czy serio mam uwierzyć,
że dwóch Nameczan jest dość silnych, by walczyć na równi z Gohanem i Piccolo?
Wiem, że byli połączeni z innymi ze swoich ras, ale obaj „nasi” powinni ich
byli pokonać bez najmniejszego problemu. A tu nic z tego.
Zawiódł mnie także Vegeta, czyli moja ulubiona postać. Poza
tym, że nie doszło do fuzji między nim a Kakarotto to jeszcze był jakiś taki…
słaby. Jedyna dobra walka, jaką stoczył, była z Toppo, gdzie całkowicie
niepotrzebnie zużył całą swoją energię tylko po to, by dwa odcinki później dać
się wyeliminować Jirenowi.
Głupotą byłoby nie wspomnieć o Ultra Instinct, który Goku
„odpalił” w sobie. Fajnie, że twórcy nie zrobili z niego przekokszonej
postaci (jak ma to miejsce z Supermanem) ograniczając tę zdolność do
niezbędnego poziomu. Podobały mi się też zabiegi pokazujące jak Goku UI mija
ciosy, pociski i jak atakuje. A „Ultimate Battle” w wykonaniu Akiry Kushidy za
każdym razem mówił mi „zaraz się zacznie!”.
Pozostaje jeszcze kwestia wspomnianych wcześniej Saiyanek.
Ponownie, Toriyama każe nam wierzyć, że obie po zaledwie dwudniowym treningu są
w stanie walczyć na równym poziomie z innymi postaciami. Choć Berserker Kale
byłą całkiem spoko – szczególnie, gdy wszystko niszczyła. I nie była zbyt
potężna, czego można by się było spodziewać, pamiętając co potrafił zrobić
Broly.
Podsumowanie
Jak wspomniałem na początku, USS przyciągała mnie do ekranu
przez wszystkie odcinki tak mocno, że nie odczuwałem znużenia. Gdybym miał
wystawić ocenę tylko tej sadze to dałbym jej 5/6. Jeśli chodzi o cały Dragon Ball Super to muszę mu, jako
całości, wystawić ocenę niższą, mianowicie 4/6.
Mam jednak nadzieję, że zarówno najbliższy film kinowy, jak
i kolejna seria (zapowiedziana na bodaj 2019 rok) będą co najmniej równie dobre
(a pod względem animacji – oby lepsze).
Do zobaczenia za tydzień! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz