Jak większość z Was zapewne zauważyła, obśmiewani przeze
mnie w MSM-ach Prof. S. Jonaliści twierdzą, że gry powodują odwrażliwienie
(desensytyzację) graczy. Istnieje także pogląd, który twierdzi coś wręcz
przeciwnego – czyli teoria katharsis, która wywodzi
się z przekonania, że człowiek odreagowuje w grach swoje wewnętrzne napięcia
(Feibel, 2006) – który osobiście popieram.
Jednakże, do dziś pamiętam pewną grę, jedyną, przy której
miałem kaca moralnego. Wspominałem już o tym kilka razy w komentarzach na tym
blogu, ale czas opisać to nieco dokładniej.
Oczywiste jest, że postacie w grach są dla mnie jedynie
zlepkiem pikseli i wielokątów, zbiorem zer i jedynek. Naziści? Dajcie mi
snajperkę. Policja? Koktajle mołotowa i karabin. Templariusze lub asasyni?
Gdzie moje ostrze… Elfy, orkowie, krasnoludy, nilfgardczycy czy redanie? Łuk,
miecz, topór lub kula ognia. Buntownicy…
No właśnie, ta frakcja w Gothic 3 stała się w swoim czasie powodem mojej niechęci do tej
gry. Kiedy wyszła byłem nią zafascynowany (zresztą do dziś jestem) – nie ze
względów fabularnych (bo, nie oszukujmy się, scenariusz był bardzo słaby), ale
ze względu na konflikt trawiący Myrtane, Varant i Nordmar. Konflikt, przez
którego pryzmat patrzyłem początkowo na wojnę domową w Skyrim. Wojna trzech
bogów odzwierciedlona zmaganiami śmiertelników – to przykuło mnie to monitora w
tej grze…
Oczywiście, na samym początku obrałem drogę rojalistów,
uznając ją za jedyną słuszną. Wyzwalanie miast spod okupacji orków i ich
kolaborantów i przekazywanie ich w ręce tych, którzy pozostali wierni królowi
powtarzałem wielokrotnie. Za każdym razem przez pierwszy rok nawet na krok nie
zboczyłem ze ścieżki Pogromcy Orków…
Aż nadszedł moment, który zna każdy fan RPG, czyli
opowiedzenie się po stronie „tych drugich”. Więc zacząłem grę z myślą o
zgnieceniu pod swoim butem wszelkiej rebelii i zaprowadzeniu jedynych słusznych
rządów nowych panów – orków!
Wszystko szło dobrze aż do zadania zniszczenia kryjówki
buntowników – Reddock. Jako, ze grałem na god mode to wpadłem tam i wyrżnąłem w
pień tych… tych, z którymi jeszcze niedawno współpracowałem, pomagałem im
odzyskać ich ziemię. U mych bezimiennych stóp leżeli ludzie, którzy wierzyli w
Innosa.
Wyłączyłem grę, pamiętam, ze nawet nie zapisywałem. Przez tydzień
nie mogłem patrzeć na Gothica 3 – odpalałem go i stwierdzałem „nieee…”. Po tych
siedmiu dniach wreszcie go włączyłem. By wczytać zapis i skierować swoje ostrze
przeciw najeźdźcom!
Do dziś jednak pamiętam, że to jedyna gra, przez którą
miałem kaca moralnego. A Wy – mieliście/macie taką grę, gdzie nie umiecie
zagrać „inaczej”/macie wyrzuty sumienia, że zagraliście tak a nie inaczej?
PS. Po kilku latach i tak przeszedłem G3 ścieżką orków :).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz