Dragon Ball – jedyne anime, do którego mam sentyment, i
które wciąż lubię oglądać – szczególnie genialną Zetkę (oczywiście, po angielsku). Ale to nie ta wersja będzie dziś
porównywana – lecz jej „następcy” – GT
i Super. Jak fani zapewne wiedzą – ta
druga seria jest kanoniczna. Niemniej, postanowiłem odpowiedzieć na pytanie –
którą serię ocenię lepiej? Zachęcam Was do pisania swoich przemyśleń i
komentarzy :). Przy okazji trochę sobie pomarudzę, ale wiecie, że to lubię :P.
Zacznę od fabuły – przyznam szczerze, że ta z GT nigdy mi się nie podobała – nie wiem
kto był taki mądry, by wymyślić, że Goku powinien być znowu dzieciakiem… I to
nie przez jedną-dwie sagi, a przez cały serial (z małymi wyjątkami, o czym za
chwilę).
Poza tym, w historii przedstawionej w GT nie podobał mi się motyw szukania Smoczych Kul – i to w sposób o
wiele nudniejszy niż w poprzedniczkach. Zresztą – samo wprowadzenie Czerwonego
Shenrona było mocno naciągane. No serio, kto by trzymał tak niebezpieczne
przedmioty razem i jeszcze beznadziejnie strzeżone? I jeszcze to, że rozlatują
się po całej galaktyce (czy tam wszechświecie) i doprowadzają do wybuchu
planety, na której wypowiedziano życzenie… Kto to wymyślił?
Co dziwniejsze, czego także nie rozumiem, Ziemia zostaje
zniszczona przez Czerwonego Shenrona, bo upłyną rok. Okej, ludzie uratowani, a
Porunga przywraca Ziemię na swoje miejsce… Tylko czemu, na Zeno, nikt nie
pomyślał, by przy okazji poprosić go o… bo ja wiem… przywrócenie Goku
normalnego wyglądu? Ostatecznie, Porunga jest w stanie spełnić trzy życzenia.
Więc nie powinien to być dla niego problem, nie?
Z kolei z fabułą Super
mam inny problem: o ile pierwszej sadze można wybaczyć kilka kwestii związanych
z koniecznością przypomnienia/zapoznania widzów ze starymi bohaterami, tak saga
Friezy jest zupełnie bez sensu. Samo wskrzeszenie (i to w kawałkach)
najciekawszej złej postaci w całym DB było dobrym pomysłem (choć czuć było, że
to odgrzewany kotlet…), tak wprowadzenie Ginyu tylko po to, by zginął (w
zabawny sposób, fakt) po jakiś dwóch odcinkach? Nie wspominając o przybocznych
Friezy, którymi w sumie chyba nikt się nie przejmował – nie byli taką klasą jak
Zaarbon, Gui czy całe Ginyu Force – po prostu gdzieś tam robili za tło, coś
pogadali, a nawet nie pamiętam teraz ich imion.
Skoro zarys fabuły mamy za sobą (będę o niej wspominał
później), czas zająć się postaciami i ich mocami… Bezsensownie odmłodzony Goku,
jak już wspomniałem, nie jest dzieciakiem przez całą serię. Mimo, że jego formy
SSJ 1-3 utrzymują jego formę, tak z niewyjaśnionych powodów SSJ4 (którego
nazywałem i nazywam „czerwoną małpą”) odwraca efekt życzenia. Wiem, ze jaki…ś
czas temu napisałem, że kochamy DB za dziury fabularne, ale tutaj mamy ogromne
dziursko!
Ale zostawmy Goku, niech sobie będzie dzieciakiem. Gorzej
sprawa ma się z Vegetą. O ile motyw z „córeczką tatusia”(o której też zaraz
napisze kilka słów) jest świetny, o tyle zarówno saga Baby’ego i późniejsza
pokazują jak bardzo kiepską postacią jest Książę w GT. Zupełnie nie rozumiem
jak jakiemuś tuffulskiemu słabiakowi udaje się go przejąć – PRZEJĄĆ! Mam
wrażenie, że to miało być takie nawiązanie do Majin Vegety, ale w Zetce Książę przynajmniej pokazuje, że
Babidi nie ma nad nim żadnej władzy. Zabrakło mi tego, szczerze przyznam.
Dobrze jednak, że w Super pojawił się
żart z tego wątku ;):
W Sadze Super 17 Vegeta znowu odgrywa rolę chłopca do bicia
(pokonał np. Nappę, wow…). Z kolei w ostatniej sadze – Złych Shenronów - Vegeta przez większość czasu nie odgrywa
żadnej roli. Ot, jest. Dopiero pod koniec przybywa w chwale i glorii… Żartuję,
przybywa, by pomóc Goku, osiągając poziom SSJ4… Znowu – nie wiem dlaczego
twórcy zastosowali najgłupszą zagrywkę odnośnie tej transformacji – zamiast
osiągnąć ją po swojemu: treningami, walką, chęcią przebicia Kakarotto – Książę
sięga po jakieś promienie. Innymi słowy – idzie na skróty! Vegeta!! Nigdy nie
mogłem tego zrozumieć.
Skoro omówiłem obu bohaterów, czas na ich fuzję – Gogetę.
Kiedy pierwszy raz, za dzieciaka, oglądałem GT
myślałem sobie „WOW! Teraz na bank pokonają tego złego”. Ale nie – twórcy znowu
z jakiegoś powodu postanowili zrobić z tej postaci kompletnego głąba (vide
konfetti… konfetti!!!).
Super również mnie
nieco zawiodło pod względem aktywności Vegety. Szczęśliwie, przynajmniej tutaj
zachował swoje cechy i nie idzie na skróty, niekiedy nawet przebijając Goku
(vide walka z Toppo). I choć na jakiś czas traci moc (w fillerze) to jest to
lepiej wytłumaczone fabularnie i przynajmniej stara się coś zrobić (vide –
desperackie ratowanie Trunksa, które niemal go zabija).
W Super pojawia
się także ich fuzja – Vegito. Szkoda, że Toriyama zastosował podobny zabieg jak
w GT… Chociaż nie – muszę przyznać,
że walka między Vegito a Fused Zamasu jest przynajmniej emocjonująca i nie ma
tego efektu „co tu się odp…?”.
Dobra, czas napisać kilka słów o pozostałych postaciach: Pan
GT zachowuje się jak idiotka. Wiem, że ma zaledwie 10 lat, ale twórcy nie
pomyśleli, że nawet w tym wieku nie można być takim idiotą. Ale przynajmniej
wygląda na swój wiek, nie to, co młodsza od niej o rok (!) Bulla. Kiedyś
myślałem, że ona ma 14-15 lat, a tu się okazało, że w GT ma 9… Jak scenarzyści mogli to przegapić?
Pozostaje jeszcze kwestia Piccolo… Jedyne, co zrobił w GT to to, że się zabił razem z Ziemią.
Niby było to wyjaśnione fabularnie – chciał zniszczyć Czerwonego Shenrona – ale
przecież musiał być inny sposób. Dobrze, że przynajmniej potem odegrał swoją
rolę przy wypuszczaniu Goku z piekła… co jest o tyle dziwne, że przecież Goku
już kiedyś z piekła wyszedł. Ale dobra, nie czepiajmy się.
Nameczanin w Super
odgrywa o wiele większą rolę, szczególnie pod koniec. Wcześniej pojawia się
sporadycznie (jako niańka…), a nawet raz ginie, ale przynajmniej jest
pokazywany.
Skoro o tym wspomniałem – krótko o finałach obu serii.
Zarówno GT jak i Super skończyły się całkiem podobnie do Zetki – główny wróg pokonany, wszyscy się cieszą, pokój i jajko na
twardo dla wszystkich… Przy czym Omega Shenron został pokonany w sposób aż zbyt
mocno przypominający pokonanie Majin Buu – czyli Spirit Bombą – co dla fanów Zetki było zapewne świetne. Jednakże,
uważam, że pokonanie Jirena było o wiele ciekawszym finałem. Zwycięstwo,
okupione ranami, bólem i koniecznością walki ramię w ramię z Friezą jest dla
mnie kwintesencją DB. Do tego, na końcu GT
Goku zwyczajnie odlatuje, żegnając się z widzami na zawsze, a w Super robi to, co powinien – czyli
trenuje, by stawać się silniejszym. Czyli standard zarówno dla Kakarotto jak i
Vegety :).
Jeszcze słowo o nowych formach SSJ. Tu muszę przyznać, że
obie serie się popisały. Zarówno „czwórka” (wiem, że nazwałem ją „czerwoną
małpą”, ale to nie jest inwektywa a opis) jak i SSJ God oraz SSJ Blue spełniły
moje oczekiwania. Jestem też ciekaw która z nich jest silniejsza? Ponoć za
jakiś czas się tego dowiem :).
By już nie przedłużać kilka słów o muzyce… Dobra, przyznam Wam
się szczerze – Dan dan kokoro hikareteku z
serii GT jest jedną z moich
ulubionych piosenek, choć nie w wykonaniu Field of View (to ta z serii), a
przez (nieżyjącą już) autorkę słów do tego utworu – Izumi Sakai, wokalistkę
zespołu ZARD. Co ciekawe, podoba mi się również ta wersja:
Co wcale nie oznacza, że utwory z Super mi się nie podobały – jak niedawno pisałem [link] do gustu
przypadł mi utwór Ultimate Battle w
wykonaniu Akiry Kushidy, ale także oba openingi (Chōzetsu! Dynamic! wyk. Kazuya Yoshii oraz Limit Breaker x Survivor wyk. Kiyoshi Hikawa) znajdują się na mojej
playliście.
Pora na werdykt… jak widzicie, mimo sentymentu do GT, uważam serię Super za o wiele lepszą. Możecie się ze mną, oczywiście, nie
zgadzać :).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz