Dziś będzie krótko, ale wyjątkowo nie o grach (AC: Syndicate
PC jeszcze nie wyszło, a Wiedźmine 3 wciąż nie ukończyłem :P), lecz o
książkach. Trzy tygodnie temu we wpisie o Wiedźminie wspomniałem o Ankh-Morpork. Czas rozwinąć ten temat :).
UWAGA! Tekst może zabrzmieć jak nieudane wypracowanie do
podstawówki :P. Bardzo mi z tego powodu wszystko jedno.
Książki śp. sir Terry’ego Prachetta czytam zaledwie od kilku
miesięcy. Polecił mi je znajomy po tym, jak utknąłem na „Chrzcie ognia”
Sapkowskiego. Zacząłem czytać od cyklu o straży…
I mnie mocno wciągnęło. Kiedy piszę te słowa jestem za
połową „Straży nocnej” i niebawem biorę się za kolejną część. Po drodze
zaliczyłem też dość słabą, moim zdaniem, „Prawdę”. Gdybym miał szeregować książki
z cyklu od najgorszej do najlepszej, to, póki co (pomijając „Straż nocną” oraz
opowiadania) kolejność byłaby taka: „Prawda”, „Bogowie, honor, Ankh-Morpork”,
„Piąty elefant”, „Na glinianych nogach”, „Straż! Straż!” oraz „Zbrojni”.
Dlaczego ta książka trafiła na pierwsze miejsce? Ze względu
na dobrze zarysowane nowe postacie –Detrytusa i Anguę >>spoiler alert!!<< (Cuddy zginął,
więc się nie liczy :)). Nie mam nic ani do Sama Vimesa, ani tym bardziej
do Marchewy, ale te dwie postacie wydały mi się najciekawsze w całym cyklu.
Jednocześnie, każdego trolla w Wiedźminie 3 zacząłem nazywać „Detytrus”
(szczególnie tego z armii redańskiej, jeśli wiecie o co chodzi :D).
Choć i tak nikt nie przebije Śmierci. Cykl o nim też kiedyś przeczytam,
bez obaw :).
Najbardziej jednak ujął mnie typowy, angielski humor, który
zawsze lubiłem.
A co Wy sądzicie? Piszcie w komentarzach :). Dajcie też
znać, czy podoba Wam się takie odejście od okołogrowych tematów na blogu :).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz