Pierwszy po wakacjach wpis zacznę od tematu, który przez
cały okres laby przewijał się przez media branżowe i mainstreamowe – Pokemon
GO!.
Mam wrażenie, że nieco wyolbrzymiono sukces tej gry. Fakt,
idąc przez miasta, w którym spędzałem wakacje widziałem tłumy nastolatków i
osób w moim wieku z nosami w telefonach szukających Pikachu, Abry czy innego
Charmandera, ale mam wrażenie, że to czasowa moda.
Potwierdza to tekst, który niedawno czytałem (wybaczcie, nie
pamiętam gdzie), że graczy coraz bardziej ubywa. W sumie nic dziwnego – czas
odpoczynku minął, a nabijanie kilometrów na jajkach (z których może wykluć się
kot… to znaczy Meowth, co jest fenomenem w biologii) nie działa w autobusach
komunikacji miejskiej ani w samochodach.
Skąd to wiem? Bo sam grałem, z dziennikarskiej ciekawości.
Przy okazji przekonałem się, że obok mojego domu jest Gym – na tyle daleko, by
dzieciarnia nie wystawała mi pod oknami. Ja jednak za cel postawiłem sobie
złapać ich jak najwięcej, by wypełnić Pokedex (obecnie mam ich 44…),
szczególnie, gdy zobaczyłem jak silni są przeciwnicy w Gymie (stan na moment
pisania tego tekstu, czyli piątkowe popołudnie 02.09.2016 – Pidget CP 866,
Flareon CP 1078, Vaporeon CP 1395, gdy mój najsilniejszy Pokemon to Pidgeot CP
655).
Jednakże, tak sobie pomyślałem, gdy podczas gruntownego
sprzątania w pokoju znalazłem swoje „Tazosy” – motyla noga, to przecież
aplikacja dla osób takich, jak ja, czyli tych, którzy przeżyli fenomen
Pokemonów jeszcze w dzieciństwie, żyliśmy nimi itd. Ba, złapałem się nawet na
tym, że po obrysie potrafiłem rozpoznać co to za Pokemon (kłania się Pan od
tych wpisów. Może lepiej, że tego nie dożył?).
Choć współczesna forma zbierania Pokemonów wydaje się o
wiele lepsza – zamiast żreć chipsy trzeba chodzić. Szkoda tylko, że aplikacja
nie zalicza mi poprawnie kilometrów :/.
Cóż mogę powiedzieć na zakończenie? Chyba pójdę po prostu
się przejść, dla zdrowia :).
A Wy - graliście? :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz